rok 2011.
A Z NAMI LECI
ZIEMIA JAK
WYSTRZELONA Z PROCY!*
Jeden z drugim suną chwiejnym krokiem
przed siebie, ramię w ramię, pijany łeb w pijany łeb, z maślanymi oczami i
pomarańczowymi wstążkami na nadgarstkach, mijają paletę kolorów pola
namiotowego. Pijąc zdrowie wszystkich wykolejeńców i całej otaczającej planetę Woodstock,
gnającej w nieludzkim tempie cywilizacji, rozmawiają o sprawach ważnych, przełomowych,
moralnych i banalnych. A to wszystko po zderzeniu poglądów pokoleń na wzgórzu
ASP, wysłuchaniu wielu wywiadów ze znanymi ludźmi i przeprowadzeniu namiętnie
wciągającej konwersacji szaleńców przed TOI TOIem. W ten sposób można połączyć
podwórkową zabawę z rozwojem myśli i poszerzaniem horyzontów. Konfrontacja tego
z muzyką i bawiącymi się w jej takt dziesiątkami czy setkami tysięcy ludzi
przez trzy dni, to jedno z najgłębiej odczuwanych katharsis naszych czasów.
Oj, zaczęło się robić patetycznie, ale
sam Woodstock bynajmniej patetyczny nie jest. No, może pomijając niesamowite
rozpoczęcie wzywające do miłości i pokoju. Uniesienie i nierzeczywiste emocje
wywołane przeżywaniem tego z tysiącami ludzi. Tegoroczny festiwal rozpoczęło
czytanie listu prezydenta do młodych i przelot samolotów wypuszczających dym w
kolorze flagi Polski, zwieńczających swój lot wykonaniem biało-czerwonego serca
na niebie. To rusza za duszę!
A Z NAMI LECI
ZIEMIA
JAK
WYSTRZELONA Z PROCY!*
Jeden z drugim suną chwiejnym krokiem
przed siebie, ramię w ramię, pijany łeb w pijany łeb, z maślanymi oczami i
pomarańczowymi wstążkami na nadgarstkach, mijają paletę kolorów pola
namiotowego. Pijąc zdrowie wszystkich wykolejeńców i całej otaczającej planetę Woodstock,
gnającej w nieludzkim tempie cywilizacji, rozmawiają o sprawach ważnych, przełomowych,
moralnych i banalnych. A to wszystko po zderzeniu poglądów pokoleń na wzgórzu
ASP, wysłuchaniu wielu wywiadów ze znanymi ludźmi i przeprowadzeniu namiętnie
wciągającej konwersacji szaleńców przed TOI TOIem. W ten sposób można połączyć
podwórkową zabawę z rozwojem myśli i poszerzaniem horyzontów. Konfrontacja tego
z muzyką i bawiącymi się w jej takt dziesiątkami czy setkami tysięcy ludzi
przez trzy dni, to jedno z najgłębiej odczuwanych katharsis naszych czasów.
Oj, zaczęło się robić patetycznie, ale
sam Woodstock bynajmniej patetyczny nie jest. No, może pomijając niesamowite
rozpoczęcie wzywające do miłości i pokoju. Uniesienie i nierzeczywiste emocje
wywołane przeżywaniem tego z tysiącami ludzi. Tegoroczny festiwal rozpoczęło
czytanie listu prezydenta do młodych i przelot samolotów wypuszczających dym w
kolorze flagi Polski, zwieńczających swój lot wykonaniem biało-czerwonego serca
na niebie. To rusza za duszę!
MAŁY WOODSTOCK alias POCIĄGI
Pociągi z separatkami to nie to, co
pociągi z otwartymi wagonami. Mówi tak każdy zaprawiony woodstockowicz, który
swoje pociągi do Kostrzyna już przeżył, naoglądał się tego wszystkiego,
stwierdził, że popełnił błąd, iż opuszczał gimnastykę, a jedyne słowo, które
ciśnie się na język zapytanemu o kolej państwową, to hardcore.
Tegoroczne separatki były wygodne i
dostępne dla wybranych szczęśliwców startujących z pierwszej, może drugiej
stacji po drodze tego pociągu. Akurat miałam możliwość wyłożyć się na własnym,
mięciutkim siedzeniu, i choć narzekałam niemiłosiernie na brak wygody, to
dopiero otwierając drzwi w nocnych godzinach, mogłam docenić swoje luksusy. Ci,
którym było wygodnie od początku, zdążyli się upić w trakcie pociągowej imprezy
i usnąć. Ci, którzy weszli do pociągu tak opici, że było im wszystko jedno, czy
śpi się w pozycji flaminga czy w rytm zasady jeden na drugim, pomamrotali i przestali, zasypiając. Najgorzej
mieli nieroztropni, którzy z trzeźwym umysłem wpakowali się w korytarz napchany
ludźmi jak poducha pierzem i każda próba zmrużenia oka kończyła się zdeptaniem
przez glana chcącego musowo przejść się po ludziach na drugi koniec wagonu. Tak
mniej więcej, choć raczej więcej, wyglądała podróż do Kostrzyna moim okiem,
czyli okiem pierwszaka. Budząc się i odrywając trampka od zarzyganej podłogi separatki
wiedziałam, że trzeba się ewakuować. Co dziwne, dopiero dzień później
zauważyłam, że mam porzygane plecy (pozdrowienia dla darczyńcy).
Jednak pominęłam ważną rzecz.
Separatki burzą klimat festiwalu, bo izolują cię od wszystkich. Obracasz się
wśród swojej ekipy i nie jesteś w stanie integrować się z resztą. Zaś otwarte
wagony sprawiają, że każdy rozbity obok ciebie człowiek staje się nowym
kumplem, którego później można wyłapać na polu namiotowym.
Pociągi to jedna wielka historia.
Przedsmak tego, co będzie się działo na miejscu. Ale nie każdy głupi jest
nierozważny, nie każdy rozważny jest trzeźwy. Co Woodstock któryś z pociągów ma
opóźnienie, ale, ale! to nie opóźnienia spowodowane PKP. Po prostu uczestnicy
imprezy bywają nieobliczalni. I nieobliczalnie bezmyślni. Nie mówiąc o
tragediach, są sytuacje przeradzające się w obowiązkowe opowieści dla
pierwszaków.
Andrychów może się pochwalić
brawurowym młodym mężczyzną, który, wg stron internetowych, zatoczył się i
wypadł z pociągu. Doznał ogólnych potłuczeń i z wielką śliwą pod okiem,
porysowanym torsem i plecami, bandażami i gazami wrócił na Przystanek, zwabiony
wyczekiwanym koncertem Kreatora. Znajomi mogli dowiedzieć się wtedy nieco
więcej niż policja i lekarze, którzy ustalili jedynie, że poszkodowany był pijany
w trakcie zdarzenia. Ekhm, ekhm, nic szczególnego. Nie mógł jedynie powiedzieć,
co się stało. Później wszyscy dowiedzieli się, że po prostu elegancko sobie
stanął na krawędzi za potrzebą fizjologiczną i tłok w przejściu sprawił, że
jakiś młody-nieświadomy szturchnął drugiego młodego-pijanego, a pociąg stał
godzinę, czy dwie w szczerym polu. Gdyby ktoś się dowiedział, ile trudu ten
dwudziestolatek włożył w to, by się z powrotem znaleźć na stacji w Kostrzynie,
powołałby fundację na rzecz Wypadniętych
z Pociągu na Woodstock.
Kolega raz wyjechał na Woodstock dzień
później, wcześniej całkowicie przekonany o beznadziejności swojej sytuacji i
niemożliwości wyruszenia o terminie. Potoczyło się jednak, jak się potoczyło –
wsiadł do pociągu na Kostrzyn i zjawił się uradowany na polu namiotowym.
Ciekawe jest to, że jechał w pociągu siedząc obok księdza (zmierzającego na
Przystanek Jezus) i trzech bandziorów na przepustce. I wszyscy razem w jeden
ton rozmawiali o tematach iście filozoficznych. To autentyczny obraz, jak to
się dziwnie wszystko łączy.
A NA SZCZYCIE ASP
alias POLE NAMIOTOWE
Tabuny ludzi powłóczą nogami, w
nadziei, że już właśnie za tym zakrętem zobaczą pole namiotowe, scenę i
umywalki (w telegraficznym skrócie pole woodstockowe). Jeden z drugim wyglądają
jak wielbłądy, z wielkimi napchanymi podróżniczymi plecakami (prohibicja zmusza
do zwiększenia zapasów „konieczności”), karimatami doczepionymi od dołu, góry
czy tam-gdzie-się-trzymają i namiotami pod ręką (ciekawe, że niektórzy wracają
do domu prawie bez niczego, a inni zaś naładowani za trzech). A dla mniej
wytrwałych, bardziej nowoczesnych i biegnących z duchem czasu miasto Kostrzyn
proponuje dowóz busem prawie pod samo pole za jedyne góra pięć złotych. To się
nazywa wyjść naprzeciw ludziom. Myśmy skorzystali z tego udogodnienia zaraz po
krótkiej drzemce przed i zakupach w Biedronce. Sklep natenczas wynajął
ochroniarzy, którzy odliczali do powiedzmy dwudziestu, po czym zamykali bramkę
i tak ciągle. W końcu nie można ufać tabunowi w glanach i obdartych spodniach.
A pijanemu Polakowi to już wcale!
Pole woodstockowe to przytłaczająca
masa wszystkiego, czego nie widzisz na co dzień. Przytłaczająca na pierwszy
rzut oka. W zależności, z której strony idziesz, zaciekawi cię coś innego. Mnie
się rzucił w oczy polowy Lidl, kolejki do kąpieli w umywalkach, szereg TOI TOI
ciągnący się aż (usilnie próbuję powstrzymać mimowolny uśmiech) do sceny
Przystanku Jezus. Odwrócić głowę, a tam dość stroma górka naszpikowana
namiotami, a na szczycie namiot-hala Akademii Sztuk Przepięknych.
Rozbiliśmy się w lesie, choć było to
trudne, męczące i wymagające dużej asertywności zadanie. Las był owinięty mnóstwem
taśm, które to wymyśliły wybitne jednostki szanujące swoją prywatność. To
szkopuł, że ludzie musieli obchodzić cały las, żeby dostać się do swojego
namiotu, bo wszędzie taśmy blokują przejście (bardziej wygimnastykowani mogli
je zgrabnie ominąć, a nadgorliwi poprzecinać).
Pierwszą moją myślą było – Jezu, jak
ja się tutaj odnajdę. Na szczęście
moi znajomi byli weteranami, a Woodstock to dla nich jak powrót do domu po
całorocznej harówce. Bo to prawda, że chce się tam wracać, że to uzależnia, że
poprawia nasze spojrzenie na świat. Woodstock jest jak przeciwciało wytworzone
wskutek wirusa konsumpcjonizmu i bezmyślnej nowoczesności tego świata (wycinając
bezmyślną, zaGorzałą konsumpcję piwa i wina).
Jednak, gdy człowiek niedomaga, a jego
mózg domaga się czegoś bardziej merytorycznego, wybiera się on do Akademii
Sztuk Przepięknych, w skrócie ASP. Ten dość spory (jednakże na potrzebny
Woodstocku jednak trochę ubogi wielkościowo) namiot oraz uczestnicy gościli
wiele wspaniałych osobowości z kraju i z zagranicy. Tam można było uczestniczyć
w lekcji języka angielskiego wykładanego przez Marka Kondrata, posłuchać co ma
do powiedzenia światowy Leszek Możdżer, czy nasze dziennikarskie „hieny”, które
na co dzień widujemy w telewizji jak Monika Olejnik, Tomasz Lis, Kamil Durczok
oraz (może już nie-telewizyjny) Stanisław Tym. ASP ma mocne zacięcie intelektualne
jak i rozrywkowe. Żadna wybredna głowa nie powinna narzekać.
WARIACI W CIĘŻKICH BUTACH alias LUDZIE
Jeśli chcesz spotkać człowieka
chcącego zmieniać świat magicznym sposobem… to tu. A może chcesz spotkać
profesora, ekologa, hydraulika? To też tu. A może Młodą Parę, albo rodzinkę z
dziesięcioletnim stażem? Porozmawiać po angielsku z Francuzem, który pedałował rowerem
z Niemiec do Polski? To zapewne w Wiosce Piwnej, ale tak, to także tu.
To dzika wolność kulturowa, szok
tolerancyjny. Są ludzie, którzy zapewne „zeszliby z tej ziemi” na zgorszenie społeczne,
widząc to. Sama byłam zaskoczona, bo normalnie się nie widuje tylu wariatów w
jednym miejscu. Klinika Woodstock zapewne ma najlepszych lekarzy
i właściwe leki. Już pierwszego dnia poczułam się chora.
Siedząc przy namiocie, rozmawia się o
różnych głupotach. Jeśli nie masz taśm wokół, spotkasz wielu przechodniów i sam
nie jesteś w stanie przewidzieć, czym cię kolejny raz zaskoczą. Raz gość dość
ciekawy szedł akurat spod sceny, bo koncert się skończył (to bardzo ważne, że
się skończył, bo jak się dowiedzieliśmy, inaczej by nie wracał) z dziwnie
mokrymi spodenkami. Niektórzy zaczęli się śmiać, że niby ten się posikał, to
tak wygląda i w ogóle. A na to ten chłopak mówi, że dwa razy musiał posikać się
w gacie, bo bawił się pod sceną, a żal było mu wychodzić się odlać i tracić centralne
miejsce na pogowanie. Więc musiał sobie ulżyć, trochę podle. Ale co tam,
najważniejsze było wymalowane na jego twarzy – błogie szczęście i duma z
poświęcenia. To głupie, ale jak szalone!
Pomysłowość ludzka nie zna granic,
prawda? Prawda. A pomysłowość woodstockowiczów to taniec na granicy absurdu. Na
potwierdzenie mojej tezy mam piękny przykład. Rozbitkowie-sąsiedzi nasi, a
dokładniej panie sąsiadki, rozmyślały jak najsprytniej ominąć kolejki do TOI
TOIów i odległość, którą muszą pokonać zminimalizować do zera. Odkryliśmy to
dopiero, jak się pakowaliśmy a wokół było parę namiotów na krzyż. Panie
wykopały ogromną dziurę pod namiotem, oczywiście obcinając dno tegoż. Rozbiły
go nieco dalej od sypialnianego. A wszystko wyszło na jaw, gdy jedna zawołała
do drugiej, czy idzie się wysikać, po czym weszła do namiotu, posiedziała
chwilunię i wyszła, zapinając rozporek. Nie do końca wyobrażam sobie wnętrze
tego szaletu, ale znając realia festiwalowych TOI TOIów, pokiwałam głową z aprobatą.
Dzięki Bogu, był on rozbity nieco dalej od nas.
Spotkaliśmy mnóstwo ludzi, nie każdego
może da się przywołać w pamięci. Zależy, w jakim stanie się go poznawało i co
się z nim robiło (dziwnym trafem skojarzyły mi się wszędzie porozrzucane
prezerwatywy… ale to chyba niezużyte, które rozdawali, chcąc pokazać, że nie
tylko Przystanek jest bezpiecznym miejscem, ale i przystankowicze są
bezpiecznymi ludźmi).
Mimo wszystko, jakby to nie brzmiało,
Woodstock to nie Sodoma i Gomora, a zbiorowisko świetnych osobistości. Każdy ma
coś do powiedzenia, tworzy sobą jakąś historię. Można z nimi kulturalnie
porozmawiać, gaworzyć głupoty lub napić się piwa czy też mocniejszego trunku
przemycanego pod pazuchą. To jest piękno tego festiwalu: to wcale niegłupi ludzie,
choć niektórzy wyglądają jak by ich diabeł opętał. Ludzie, którzy piją może i
na umór, ale jak się opiją to nikogo nie biją, na nikogo nie krzyczą, a idą
spać albo śpiewają, albo filozofują, albo przegryzają namioty, malują się
pisakami, kochają wszystkich wkoło i nigdy im dość. Oczywiście niekoniecznie
zawsze jest tak kolorowo i nikt nie kontroluje ludzi, którzy przyjeżdżają na
ten festiwal. To ogromne zbiorowisko, zdarza się spotkać chama i prostaka, czy
ćpuna.
Przykładowo w niedzielę, w sumie to
już dzień po zakończeniu tegorocznego Przystanku, można było zobaczyć w Wiosce
Piwnej pewnego blondynka, którego zachowanie nie wskazywało stan trzeźwości
umysłu, a tępy wzrok i zwierzęce zachowania sprawiały, że wszyscy wokół wbili w
niego spojrzenie. Chłopak może dwadzieścia lat, ubrany w majtki supermena,
podzielał poglądy bohatera z komiksu, mianowicie chciał ratować świat. Może i
by ten świat uratował, gdyby Niebieski Patrol nie wyczaił go, oburzony tańcem
na parasolce od Calsberga. Tańcem bardzo zmysłowym, choć do końca nie jestem przekonana,
nie jestem też w stanie go odtworzyć w myślach, bo gdy dostrzegłam niebieskie
majtki z żółtym pasem na trawie… opuściłam nieco wzrok z zażenowania. Aczkolwiek
salwy śmiechu i buczenie upewniły mnie, że chyba nie ma sensu żałować. Do dziś
uśmiecham się na to wspomnienie.
MELOMANI W POGO alias MUZYKA
Przystanek Woodstock to przede
wszystkim muzyka, muzyka, muzyka i ludzie. Co roku grają znane zespoły z Polski
i zagranicy, tak też w tym roku postanowiono zaprosić jako gwiazdę brytyjski
osławiony zespół The Prodigy, który miał uświetnić imprezę. Okazało się jednak,
że było to jabłko niezgody. Jedni chwalą występ, inni przeklinają. Faktem jest
zjechanie się mnóstwa skinów i podobnych pochodnych, którzy zagospodarowali
swoim ciałem całe pole woodstockowe. Można by nieładnie powiedzieć, że przyszło
chamstwo na salony (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi). Kto natenczas przebywał
na wzgórzu ASP, zejść z niego mógł dopiero długo po występie, gdyż wcześniej
natrafiał jedynie na grubą ścianę z ludzkich ciał. Było zamieszanie z
barierkami, było niezadowolenie rdzennej ludności, ale to minęło, może coś
nauczyło.
Ogólne założenie jest takie, żeby
poszerzać horyzonty. Nie zamykać się w jednym rodzaju, bo ludzie! słuchajmy
muzyki, nie gatunku. Tego uczy Przystanek i stara się pogłębiać naszą
wrażliwość na inne rytmy. Wprawdzie, zapraszając coraz to różniejsze zespoły, Przystanek
naraża się na nową falę ludności. Festiwal dzięki temu rozrasta się, ale rośnie
też ponownie niezadowolenie wśród starej daty woodstockowiczów, że to nie to
samo, co kiedyś, że już nie ma tej iskry. A jednak wracają, więc się nie
załamujmy. Z kilkudziesięciotysięcznej imprezy, Przystanek rozrósł się do
rekordowej liczby w tym roku, oficjalnie siedmiuset tysięcznego tłumu na
głównym koncercie Brytyjczyków.
Coraz więcej młodych ludzi przyjeżdża
do Kostrzyna, bo ciągnie ich do takiego klimatu. Nie widzę w tym nic złego,
oprócz ogromu przechodniów na głównym i jedynym asfalcie Woodstocku, ocieraniu
się o każdego i niesamowitym wzroście wielkiej dolewki.
Ach, wielka dolewka, no tak. Są ludzie
na Woodstocku, którzy nie planują swojego wyjazdu w tamte strony i dla nich wszystko
dzieje się w sekundzie, albo jadą jedynie z biletami w obie strony i śpiworem
pod pachą. Ich jest multum. To bardzo fajne i wydaje mi się, że rdzenne. Liczy
się spontaniczna decyzja, a później niezapomniany i/lub niezapamiętany
festiwal. Tacy ludzie, choć pewnie nie tylko, mają kubeczek plastikowy i
chodząc po asfalcie, choć pewnie nie tylko, żebrzą i proszą o dolewkę biedne,
wrażliwe i empatyczne serca przystankowiczów, choć pewnie nie tylko. Jak
przykościelny żebrak nie bardzo może zarobić na dostatnie życie, tak
woodstockowy ma się dobrze i nie narzeka. Może za darmo porządnie się napić,
papierosa też dostanie, a jak nie ma namiotu to go przygarną. I tak trzy dni.
Easy survival.
Trochę mniejsze czyściochy mogą
potarzać się w błocie w czasie koncertu. To charakterystyczny rytuał Przystanku.
Stamtąd jest najwięcej zdjęć i brudnych uśmiechniętych twarzy. Tak niewiele
trzeba, żeby buzia się uśmiechnęła.
Ale znów zmieniłam wątek. Każdy, kto
wie, czym jest ten festiwal i jakie zespoły tam grają sam może się określić czy
podoba mu się ta atmosfera, czy nie. Bo można mówić wiele, ale fundamentem tego
osławionego klimatu jest właśnie muzyka. To ona gra w sercach ludzi tam
przyjeżdżających. To ona sprawia, że czują się tam jak w domu, że są pewni
spotkać innych zakręconych melomanów.
NA ODCHODNE
Żeby nie wyglądało to jak marnowanie
czasu na picie i wygłupianie się, przeplatane zabawą na koncertach, zaznaczę,
że jest mnóstwo możliwości spędzenia twórczo czasu. Organizowane są wystawy,
nawołuje się do uczestniczenia w akcjach antynarkotykowych i podobnych, ranne
ptaszki mogą wyjść na jogę, a później wysłuchać wywiadu z Markiem Belką albo
Titusem. Fani kina mogą obejrzeć film na polowym ekranie, a entuzjaści Wschodu
dowiedzieć się coś o Krisznie, jedząc danie z ich namiotu. Jest tam tyle
możliwości, że ciężko je wymienić, ciężko nawet je wszystkie spamiętać czy
nawet się o nich dowiedzieć. Ciągle coś umyka. Najlepiej zrobić sobie listę
rzeczy must-do i chodzić z nią przez cały czas.
Za rok będzie z jeszcze większą pompą,
jeszcze bezpieczniej i inaczej. Już jest ogłoszone, że prezydent Niemiec i
Polski wyrazili chęć uczestnictwa w wielkim otwarciu pierwszego dnia. Masa
ludności niemieckiej przekracza polską granicę, by się z nami integrować. Ale
do tego jeszcze trochę wyczekiwania zostało.
Na koniec można byłby tylko przywołać
powiedzonko tegorocznego festiwalu, które usłyszałam na dworcu w Kostrzynie
cała wystraszona, czy zmieszczę się do tego pociągu. Wszyscy wtedy myśleli, że
przyjedzie on pusty, wrzucali więc ludzi przez okna, żeby zajęli separatki. Oni
je otwierają a tam kolejno rodziny z dziećmi wracają ze Świnoujścia. To był
koszmar. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile mogę wytrzymać stojąc na jednej
nodze i jak łatwo jest zasnąć, kucając na palcach. Ale ja nie o tym! Wyobraźcie
sobie pełny peron ludzi z gratami, jeden luzak Jones stoi na nadziemnym
przejściu i krzyczy do tłumu – zaraz będzie ciemno! – a tłum odkrzykuje chórem,
jakby ćwiczył miesiącami – zamknij się!
Taki to
nasz mały, woodstockowy świat w zbliżeniu.
*fragment
piosenki zespołu Luxtorpeda – Autystyczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz