niedziela, 6 stycznia 2013

Post woodstockowy


rok 2011.


A Z NAMI LECI ZIEMIA JAK WYSTRZELONA Z PROCY!*

Jeden z drugim suną chwiejnym krokiem przed siebie, ramię w ramię, pijany łeb w pijany łeb, z maślanymi oczami i pomarańczowymi wstążkami na nadgarstkach, mijają paletę kolorów pola namiotowego. Pijąc zdrowie wszystkich wykolejeńców i całej otaczającej planetę Woodstock, gnającej w nieludzkim tempie cywilizacji, rozmawiają o sprawach ważnych, przełomowych, moralnych i banalnych. A to wszystko po zderzeniu poglądów pokoleń na wzgórzu ASP, wysłuchaniu wielu wywiadów ze znanymi ludźmi i przeprowadzeniu namiętnie wciągającej konwersacji szaleńców przed TOI TOIem. W ten sposób można połączyć podwórkową zabawę z rozwojem myśli i poszerzaniem horyzontów. Konfrontacja tego z muzyką i bawiącymi się w jej takt dziesiątkami czy setkami tysięcy ludzi przez trzy dni, to jedno z najgłębiej odczuwanych katharsis naszych czasów.

Oj, zaczęło się robić patetycznie, ale sam Woodstock bynajmniej patetyczny nie jest. No, może pomijając niesamowite rozpoczęcie wzywające do miłości i pokoju. Uniesienie i nierzeczywiste emocje wywołane przeżywaniem tego z tysiącami ludzi. Tegoroczny festiwal rozpoczęło czytanie listu prezydenta do młodych i przelot samolotów wypuszczających dym w kolorze flagi Polski, zwieńczających swój lot wykonaniem biało-czerwonego serca na niebie. To rusza za duszę!



rok 2011.


A Z NAMI LECI ZIEMIA
JAK WYSTRZELONA Z PROCY!*

Jeden z drugim suną chwiejnym krokiem przed siebie, ramię w ramię, pijany łeb w pijany łeb, z maślanymi oczami i pomarańczowymi wstążkami na nadgarstkach, mijają paletę kolorów pola namiotowego. Pijąc zdrowie wszystkich wykolejeńców i całej otaczającej planetę Woodstock, gnającej w nieludzkim tempie cywilizacji, rozmawiają o sprawach ważnych, przełomowych, moralnych i banalnych. A to wszystko po zderzeniu poglądów pokoleń na wzgórzu ASP, wysłuchaniu wielu wywiadów ze znanymi ludźmi i przeprowadzeniu namiętnie wciągającej konwersacji szaleńców przed TOI TOIem. W ten sposób można połączyć podwórkową zabawę z rozwojem myśli i poszerzaniem horyzontów. Konfrontacja tego z muzyką i bawiącymi się w jej takt dziesiątkami czy setkami tysięcy ludzi przez trzy dni, to jedno z najgłębiej odczuwanych katharsis naszych czasów.

Oj, zaczęło się robić patetycznie, ale sam Woodstock bynajmniej patetyczny nie jest. No, może pomijając niesamowite rozpoczęcie wzywające do miłości i pokoju. Uniesienie i nierzeczywiste emocje wywołane przeżywaniem tego z tysiącami ludzi. Tegoroczny festiwal rozpoczęło czytanie listu prezydenta do młodych i przelot samolotów wypuszczających dym w kolorze flagi Polski, zwieńczających swój lot wykonaniem biało-czerwonego serca na niebie. To rusza za duszę!



MAŁY WOODSTOCK alias POCIĄGI
Pociągi z separatkami to nie to, co pociągi z otwartymi wagonami. Mówi tak każdy zaprawiony woodstockowicz, który swoje pociągi do Kostrzyna już przeżył, naoglądał się tego wszystkiego, stwierdził, że popełnił błąd, iż opuszczał gimnastykę, a jedyne słowo, które ciśnie się na język zapytanemu o kolej państwową, to hardcore.

Tegoroczne separatki były wygodne i dostępne dla wybranych szczęśliwców startujących z pierwszej, może drugiej stacji po drodze tego pociągu. Akurat miałam możliwość wyłożyć się na własnym, mięciutkim siedzeniu, i choć narzekałam niemiłosiernie na brak wygody, to dopiero otwierając drzwi w nocnych godzinach, mogłam docenić swoje luksusy. Ci, którym było wygodnie od początku, zdążyli się upić w trakcie pociągowej imprezy i usnąć. Ci, którzy weszli do pociągu tak opici, że było im wszystko jedno, czy śpi się w pozycji flaminga czy w rytm zasady jeden na drugim, pomamrotali i przestali, zasypiając. Najgorzej mieli nieroztropni, którzy z trzeźwym umysłem wpakowali się w korytarz napchany ludźmi jak poducha pierzem i każda próba zmrużenia oka kończyła się zdeptaniem przez glana chcącego musowo przejść się po ludziach na drugi koniec wagonu. Tak mniej więcej, choć raczej więcej, wyglądała podróż do Kostrzyna moim okiem, czyli okiem pierwszaka. Budząc się i odrywając trampka od zarzyganej podłogi separatki wiedziałam, że trzeba się ewakuować. Co dziwne, dopiero dzień później zauważyłam, że mam porzygane plecy (pozdrowienia dla darczyńcy).

Jednak pominęłam ważną rzecz. Separatki burzą klimat festiwalu, bo izolują cię od wszystkich. Obracasz się wśród swojej ekipy i nie jesteś w stanie integrować się z resztą. Zaś otwarte wagony sprawiają, że każdy rozbity obok ciebie człowiek staje się nowym kumplem, którego później można wyłapać na polu namiotowym.

Pociągi to jedna wielka historia. Przedsmak tego, co będzie się działo na miejscu. Ale nie każdy głupi jest nierozważny, nie każdy rozważny jest trzeźwy. Co Woodstock któryś z pociągów ma opóźnienie, ale, ale! to nie opóźnienia spowodowane PKP. Po prostu uczestnicy imprezy bywają nieobliczalni. I nieobliczalnie bezmyślni. Nie mówiąc o tragediach, są sytuacje przeradzające się w obowiązkowe opowieści dla pierwszaków.

Andrychów może się pochwalić brawurowym młodym mężczyzną, który, wg stron internetowych, zatoczył się i wypadł z pociągu. Doznał ogólnych potłuczeń i z wielką śliwą pod okiem, porysowanym torsem i plecami, bandażami i gazami wrócił na Przystanek, zwabiony wyczekiwanym koncertem Kreatora. Znajomi mogli dowiedzieć się wtedy nieco więcej niż policja i lekarze, którzy ustalili jedynie, że poszkodowany był pijany w trakcie zdarzenia. Ekhm, ekhm, nic szczególnego. Nie mógł jedynie powiedzieć, co się stało. Później wszyscy dowiedzieli się, że po prostu elegancko sobie stanął na krawędzi za potrzebą fizjologiczną i tłok w przejściu sprawił, że jakiś młody-nieświadomy szturchnął drugiego młodego-pijanego, a pociąg stał godzinę, czy dwie w szczerym polu. Gdyby ktoś się dowiedział, ile trudu ten dwudziestolatek włożył w to, by się z powrotem znaleźć na stacji w Kostrzynie, powołałby fundację na rzecz Wypadniętych z Pociągu na Woodstock.

Kolega raz wyjechał na Woodstock dzień później, wcześniej całkowicie przekonany o beznadziejności swojej sytuacji i niemożliwości wyruszenia o terminie. Potoczyło się jednak, jak się potoczyło – wsiadł do pociągu na Kostrzyn i zjawił się uradowany na polu namiotowym. Ciekawe jest to, że jechał w pociągu siedząc obok księdza (zmierzającego na Przystanek Jezus) i trzech bandziorów na przepustce. I wszyscy razem w jeden ton rozmawiali o tematach iście filozoficznych. To autentyczny obraz, jak to się dziwnie wszystko łączy.

A NA SZCZYCIE ASP alias POLE NAMIOTOWE
Tabuny ludzi powłóczą nogami, w nadziei, że już właśnie za tym zakrętem zobaczą pole namiotowe, scenę i umywalki (w telegraficznym skrócie pole woodstockowe). Jeden z drugim wyglądają jak wielbłądy, z wielkimi napchanymi podróżniczymi plecakami (prohibicja zmusza do zwiększenia zapasów „konieczności”), karimatami doczepionymi od dołu, góry czy tam-gdzie-się-trzymają i namiotami pod ręką (ciekawe, że niektórzy wracają do domu prawie bez niczego, a inni zaś naładowani za trzech). A dla mniej wytrwałych, bardziej nowoczesnych i biegnących z duchem czasu miasto Kostrzyn proponuje dowóz busem prawie pod samo pole za jedyne góra pięć złotych. To się nazywa wyjść naprzeciw ludziom. Myśmy skorzystali z tego udogodnienia zaraz po krótkiej drzemce przed i zakupach w Biedronce. Sklep natenczas wynajął ochroniarzy, którzy odliczali do powiedzmy dwudziestu, po czym zamykali bramkę i tak ciągle. W końcu nie można ufać tabunowi w glanach i obdartych spodniach. A pijanemu Polakowi to już wcale!

Pole woodstockowe to przytłaczająca masa wszystkiego, czego nie widzisz na co dzień. Przytłaczająca na pierwszy rzut oka. W zależności, z której strony idziesz, zaciekawi cię coś innego. Mnie się rzucił w oczy polowy Lidl, kolejki do kąpieli w umywalkach, szereg TOI TOI ciągnący się aż (usilnie próbuję powstrzymać mimowolny uśmiech) do sceny Przystanku Jezus. Odwrócić głowę, a tam dość stroma górka naszpikowana namiotami, a na szczycie namiot-hala Akademii Sztuk Przepięknych.

Rozbiliśmy się w lesie, choć było to trudne, męczące i wymagające dużej asertywności zadanie. Las był owinięty mnóstwem taśm, które to wymyśliły wybitne jednostki szanujące swoją prywatność. To szkopuł, że ludzie musieli obchodzić cały las, żeby dostać się do swojego namiotu, bo wszędzie taśmy blokują przejście (bardziej wygimnastykowani mogli je zgrabnie ominąć, a nadgorliwi poprzecinać).

Pierwszą moją myślą było – Jezu, jak ja się tutaj odnajdę. Na szczęście moi znajomi byli weteranami, a Woodstock to dla nich jak powrót do domu po całorocznej harówce. Bo to prawda, że chce się tam wracać, że to uzależnia, że poprawia nasze spojrzenie na świat. Woodstock jest jak przeciwciało wytworzone wskutek wirusa konsumpcjonizmu i bezmyślnej nowoczesności tego świata (wycinając bezmyślną, zaGorzałą konsumpcję piwa i wina).

Jednak, gdy człowiek niedomaga, a jego mózg domaga się czegoś bardziej merytorycznego, wybiera się on do Akademii Sztuk Przepięknych, w skrócie ASP. Ten dość spory (jednakże na potrzebny Woodstocku jednak trochę ubogi wielkościowo) namiot oraz uczestnicy gościli wiele wspaniałych osobowości z kraju i z zagranicy. Tam można było uczestniczyć w lekcji języka angielskiego wykładanego przez Marka Kondrata, posłuchać co ma do powiedzenia światowy Leszek Możdżer, czy nasze dziennikarskie „hieny”, które na co dzień widujemy w telewizji jak Monika Olejnik, Tomasz Lis, Kamil Durczok oraz (może już nie-telewizyjny) Stanisław Tym. ASP ma mocne zacięcie intelektualne jak i rozrywkowe. Żadna wybredna głowa nie powinna narzekać.

WARIACI W CIĘŻKICH BUTACH alias LUDZIE
Jeśli chcesz spotkać człowieka chcącego zmieniać świat magicznym sposobem… to tu. A może chcesz spotkać profesora, ekologa, hydraulika? To też tu. A może Młodą Parę, albo rodzinkę z dziesięcioletnim stażem? Porozmawiać po angielsku z Francuzem, który pedałował rowerem z Niemiec do Polski? To zapewne w Wiosce Piwnej, ale tak, to także tu.

To dzika wolność kulturowa, szok tolerancyjny. Są ludzie, którzy zapewne „zeszliby z tej ziemi” na zgorszenie społeczne, widząc to. Sama byłam zaskoczona, bo normalnie się nie widuje tylu wariatów w jednym miejscu. Klinika Woodstock zapewne ma najlepszych lekarzy i właściwe leki. Już pierwszego dnia poczułam się chora.

Siedząc przy namiocie, rozmawia się o różnych głupotach. Jeśli nie masz taśm wokół, spotkasz wielu przechodniów i sam nie jesteś w stanie przewidzieć, czym cię kolejny raz zaskoczą. Raz gość dość ciekawy szedł akurat spod sceny, bo koncert się skończył (to bardzo ważne, że się skończył, bo jak się dowiedzieliśmy, inaczej by nie wracał) z dziwnie mokrymi spodenkami. Niektórzy zaczęli się śmiać, że niby ten się posikał, to tak wygląda i w ogóle. A na to ten chłopak mówi, że dwa razy musiał posikać się w gacie, bo bawił się pod sceną, a żal było mu wychodzić się odlać i tracić centralne miejsce na pogowanie. Więc musiał sobie ulżyć, trochę podle. Ale co tam, najważniejsze było wymalowane na jego twarzy – błogie szczęście i duma z poświęcenia. To głupie, ale jak szalone!

Pomysłowość ludzka nie zna granic, prawda? Prawda. A pomysłowość woodstockowiczów to taniec na granicy absurdu. Na potwierdzenie mojej tezy mam piękny przykład. Rozbitkowie-sąsiedzi nasi, a dokładniej panie sąsiadki, rozmyślały jak najsprytniej ominąć kolejki do TOI TOIów i odległość, którą muszą pokonać zminimalizować do zera. Odkryliśmy to dopiero, jak się pakowaliśmy a wokół było parę namiotów na krzyż. Panie wykopały ogromną dziurę pod namiotem, oczywiście obcinając dno tegoż. Rozbiły go nieco dalej od sypialnianego. A wszystko wyszło na jaw, gdy jedna zawołała do drugiej, czy idzie się wysikać, po czym weszła do namiotu, posiedziała chwilunię i wyszła, zapinając rozporek. Nie do końca wyobrażam sobie wnętrze tego szaletu, ale znając realia festiwalowych TOI TOIów, pokiwałam głową z aprobatą. Dzięki Bogu, był on rozbity nieco dalej od nas.
Spotkaliśmy mnóstwo ludzi, nie każdego może da się przywołać w pamięci. Zależy, w jakim stanie się go poznawało i co się z nim robiło (dziwnym trafem skojarzyły mi się wszędzie porozrzucane prezerwatywy… ale to chyba niezużyte, które rozdawali, chcąc pokazać, że nie tylko Przystanek jest bezpiecznym miejscem, ale i przystankowicze są bezpiecznymi ludźmi).

Mimo wszystko, jakby to nie brzmiało, Woodstock to nie Sodoma i Gomora, a zbiorowisko świetnych osobistości. Każdy ma coś do powiedzenia, tworzy sobą jakąś historię. Można z nimi kulturalnie porozmawiać, gaworzyć głupoty lub napić się piwa czy też mocniejszego trunku przemycanego pod pazuchą. To jest piękno tego festiwalu: to wcale niegłupi ludzie, choć niektórzy wyglądają jak by ich diabeł opętał. Ludzie, którzy piją może i na umór, ale jak się opiją to nikogo nie biją, na nikogo nie krzyczą, a idą spać albo śpiewają, albo filozofują, albo przegryzają namioty, malują się pisakami, kochają wszystkich wkoło i nigdy im dość. Oczywiście niekoniecznie zawsze jest tak kolorowo i nikt nie kontroluje ludzi, którzy przyjeżdżają na ten festiwal. To ogromne zbiorowisko, zdarza się spotkać chama i prostaka, czy ćpuna.

Przykładowo w niedzielę, w sumie to już dzień po zakończeniu tegorocznego Przystanku, można było zobaczyć w Wiosce Piwnej pewnego blondynka, którego zachowanie nie wskazywało stan trzeźwości umysłu, a tępy wzrok i zwierzęce zachowania sprawiały, że wszyscy wokół wbili w niego spojrzenie. Chłopak może dwadzieścia lat, ubrany w majtki supermena, podzielał poglądy bohatera z komiksu, mianowicie chciał ratować świat. Może i by ten świat uratował, gdyby Niebieski Patrol nie wyczaił go, oburzony tańcem na parasolce od Calsberga. Tańcem bardzo zmysłowym, choć do końca nie jestem przekonana, nie jestem też w stanie go odtworzyć w myślach, bo gdy dostrzegłam niebieskie majtki z żółtym pasem na trawie… opuściłam nieco wzrok z zażenowania. Aczkolwiek salwy śmiechu i buczenie upewniły mnie, że chyba nie ma sensu żałować. Do dziś uśmiecham się na to wspomnienie.

MELOMANI W POGO alias MUZYKA
Przystanek Woodstock to przede wszystkim muzyka, muzyka, muzyka i ludzie. Co roku grają znane zespoły z Polski i zagranicy, tak też w tym roku postanowiono zaprosić jako gwiazdę brytyjski osławiony zespół The Prodigy, który miał uświetnić imprezę. Okazało się jednak, że było to jabłko niezgody. Jedni chwalą występ, inni przeklinają. Faktem jest zjechanie się mnóstwa skinów i podobnych pochodnych, którzy zagospodarowali swoim ciałem całe pole woodstockowe. Można by nieładnie powiedzieć, że przyszło chamstwo na salony (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi). Kto natenczas przebywał na wzgórzu ASP, zejść z niego mógł dopiero długo po występie, gdyż wcześniej natrafiał jedynie na grubą ścianę z ludzkich ciał. Było zamieszanie z barierkami, było niezadowolenie rdzennej ludności, ale to minęło, może coś nauczyło.

Ogólne założenie jest takie, żeby poszerzać horyzonty. Nie zamykać się w jednym rodzaju, bo ludzie! słuchajmy muzyki, nie gatunku. Tego uczy Przystanek i stara się pogłębiać naszą wrażliwość na inne rytmy. Wprawdzie, zapraszając coraz to różniejsze zespoły, Przystanek naraża się na nową falę ludności. Festiwal dzięki temu rozrasta się, ale rośnie też ponownie niezadowolenie wśród starej daty woodstockowiczów, że to nie to samo, co kiedyś, że już nie ma tej iskry. A jednak wracają, więc się nie załamujmy. Z kilkudziesięciotysięcznej imprezy, Przystanek rozrósł się do rekordowej liczby w tym roku, oficjalnie siedmiuset tysięcznego tłumu na głównym koncercie Brytyjczyków.

Coraz więcej młodych ludzi przyjeżdża do Kostrzyna, bo ciągnie ich do takiego klimatu. Nie widzę w tym nic złego, oprócz ogromu przechodniów na głównym i jedynym asfalcie Woodstocku, ocieraniu się o każdego i niesamowitym wzroście wielkiej dolewki.

Ach, wielka dolewka, no tak. Są ludzie na Woodstocku, którzy nie planują swojego wyjazdu w tamte strony i dla nich wszystko dzieje się w sekundzie, albo jadą jedynie z biletami w obie strony i śpiworem pod pachą. Ich jest multum. To bardzo fajne i wydaje mi się, że rdzenne. Liczy się spontaniczna decyzja, a później niezapomniany i/lub niezapamiętany festiwal. Tacy ludzie, choć pewnie nie tylko, mają kubeczek plastikowy i chodząc po asfalcie, choć pewnie nie tylko, żebrzą i proszą o dolewkę biedne, wrażliwe i empatyczne serca przystankowiczów, choć pewnie nie tylko. Jak przykościelny żebrak nie bardzo może zarobić na dostatnie życie, tak woodstockowy ma się dobrze i nie narzeka. Może za darmo porządnie się napić, papierosa też dostanie, a jak nie ma namiotu to go przygarną. I tak trzy dni. Easy survival.

Trochę mniejsze czyściochy mogą potarzać się w błocie w czasie koncertu. To charakterystyczny rytuał Przystanku. Stamtąd jest najwięcej zdjęć i brudnych uśmiechniętych twarzy. Tak niewiele trzeba, żeby buzia się uśmiechnęła.

Ale znów zmieniłam wątek. Każdy, kto wie, czym jest ten festiwal i jakie zespoły tam grają sam może się określić czy podoba mu się ta atmosfera, czy nie. Bo można mówić wiele, ale fundamentem tego osławionego klimatu jest właśnie muzyka. To ona gra w sercach ludzi tam przyjeżdżających. To ona sprawia, że czują się tam jak w domu, że są pewni spotkać innych zakręconych melomanów. 



NA ODCHODNE
Żeby nie wyglądało to jak marnowanie czasu na picie i wygłupianie się, przeplatane zabawą na koncertach, zaznaczę, że jest mnóstwo możliwości spędzenia twórczo czasu. Organizowane są wystawy, nawołuje się do uczestniczenia w akcjach antynarkotykowych i podobnych, ranne ptaszki mogą wyjść na jogę, a później wysłuchać wywiadu z Markiem Belką albo Titusem. Fani kina mogą obejrzeć film na polowym ekranie, a entuzjaści Wschodu dowiedzieć się coś o Krisznie, jedząc danie z ich namiotu. Jest tam tyle możliwości, że ciężko je wymienić, ciężko nawet je wszystkie spamiętać czy nawet się o nich dowiedzieć. Ciągle coś umyka. Najlepiej zrobić sobie listę rzeczy must-do i chodzić z nią przez cały czas.

Za rok będzie z jeszcze większą pompą, jeszcze bezpieczniej i inaczej. Już jest ogłoszone, że prezydent Niemiec i Polski wyrazili chęć uczestnictwa w wielkim otwarciu pierwszego dnia. Masa ludności niemieckiej przekracza polską granicę, by się z nami integrować. Ale do tego jeszcze trochę wyczekiwania zostało.

Na koniec można byłby tylko przywołać powiedzonko tegorocznego festiwalu, które usłyszałam na dworcu w Kostrzynie cała wystraszona, czy zmieszczę się do tego pociągu. Wszyscy wtedy myśleli, że przyjedzie on pusty, wrzucali więc ludzi przez okna, żeby zajęli separatki. Oni je otwierają a tam kolejno rodziny z dziećmi wracają ze Świnoujścia. To był koszmar. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile mogę wytrzymać stojąc na jednej nodze i jak łatwo jest zasnąć, kucając na palcach. Ale ja nie o tym! Wyobraźcie sobie pełny peron ludzi z gratami, jeden luzak Jones stoi na nadziemnym przejściu i krzyczy do tłumu – zaraz będzie ciemno! – a tłum odkrzykuje chórem, jakby ćwiczył miesiącami – zamknij się!

Taki to nasz mały, woodstockowy świat w zbliżeniu.
*fragment piosenki zespołu Luxtorpeda – Autystyczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz